Teoretycznie Jaworowy był zakończeniem mojego letniego wspinania w Tatrach, ale jak to powiedział Łukasz – takiej pogody jak jest ostatnio, grzech nie wykorzystać. Po krótkim zastanowieniu, wybieramy drogę Kutty na Batyżowieckim, z którą mamy niedokończone porachunki. No więc znowu spontanicznie, w czwartek podejmujemy decyzję o wyjeździe w sobotę. 4:00 z Krakowa, 6:00 w Vysnych Hagach, 7:40 przy Batyżowieckim Stawie. Tu rozdzielamy się – Anita idzie na Małą Wysoką, a my czyli Ola, Świrek i ja pędzimy wgłąb doliny Batyżowieckiej. Przy stawie jak zwykle wieje masakrycznie, ale im dalej tym lepiej.
Pod ścianą, po krótkiej wizji lokalnej stwierdzamy, że rok temu weszliśmy ze 100 metrów za bardzo na lewo, więc nie było szans wtedy trafić w drogę 🙂 W ścianę wchodzę o 10. Niby widoczność jest teraz dobra, ale topo mi się nie zgadza od samego początku. Błądzę, zapycham się znowu w trudności na pewno wyższe niż zapowiadane przez topo III. W końcu na 55 metrze, znajduje oddalone od siebie o 1,5 metra 2 haki i z pomocą wyższego motam stan. Nie chcę nawet patrzyć na zegarek, wyciąg zabrał ponad godzinę. Ściągam moich i napieram dalej, tu zaczyna się coś zgadzać z topo, ale z dołu dochodzą jacyś ludzie i krzyczą, że Kutta to bardziej na prawo. Trawersuje około 5-8 metrów, wg topo się już nie zgadza, ale dochodzę do bohraków. Namieszane jak nie wiem. Trzeci wyciąg – już w ogóle nie patrzę na topo, idę wg wskazówek i fototopo wrysowanego nam przez Rafała (Rumpla z TG). Trawers takim małym zacięciem do jego końca – prawie do samego pasa przewieszek które są po prawej stronie. Bingo. Stan z haków powiązanych repami (wg opisu słownego Taterki, wszędzie miały być bohraki!).
Kolejny wyciąg to osławione wejście w płytę – przynosi trochę emocji, pomaga (podobno) podkuta miseczka. Płyta jest połoga, ale wiąże się to ubogą liczbą chwytów i stopni. Emocje potęgowane faktem, że lina na stanowisku mocno się splątała i 10 minut stoję w bardzo niewygodnej pozycji, potem przechodzę na 15 min w lewy dolny róg płyty, gdzie mogę usiąść i zdjąć buty. Tak jak napisałem – po wejściu w płytę – trawers jej dolną krawędzią w lewo i po dojściu do płytkiej ryski – nią w górę. Marcin krzyczy „10 metrów liny”, ale mijam tylko stanowisko z haków, na 58 metrze jest stan z bohraków – czyli, żeby przejść od stanu z repów do bohraków potrzeba liny co najmniej 60. 5 wyciąg – wbrew temu co pokazuje topo – prosto do góry i po 30 metrach spotykam ładne bohraki.

Widok od podstawy ściany
Przy ostatnim wyciągu zastanawialiśmy się czy pójść w lewo na grań (łatwiejszy, oryginalny wariant Kutty) czy iść w prawo w pas przewieszek i ponad nim dostać się na grań. Wobec dużej obsuwy czasowej i zmęczenia wybieramy pierwszą możliwość i szybko dochodzę do haka + taśmy z których ściągam resztę zespołu. Jest 14, droga zajęła nam ponad 4 godziny, to dużo dłużej niż przewidywałem. Żeby nie tracić czasu – wypuszczam Marcina na rekonesans do góry – około 15 metrów łatwym terenem, po czym 30-40 metrowy, kruchy kominek. Po chwili do nich dołączam, ale na górze, na grani wieje tak przeraźliwie, że zaczynam mieć duże wątpliwości co do kontynuacji graniówki. Idę teraz ja z kolei, jakieś 30 metrów, ściśle ostrzem grani, dość wąskim (ze 2 momenty, w których szurałem przyrodzeniem po ostrzu, a nogi odpowiednio powiewały nad Doliną Kaczą i Batyżowiecką). Wydaje mi się. że dotarłem do wierzchołka Batyżowieckiej Kopy, ale wiatr jeszcze bardziej się wzmógł (o ile to możliwe), teren „wykruszać”, więc z bólem serca podjąłem decyzję o wycofie.

Zjazd z ostatniego wyciągu – mocno diagonalny
Zjazd do stanu z taśmą, tam spotykamy Słowaków którzy nakierowali mnie na 2 wyciągu na prawidłową drogę. Okazuje się, że jest to Marián Bobovčák (autor m.in. serwisu tatry.nfo.sk i przewodników wspinaczkowych) z partnerką. Po wysłuchaniu naszej relacji, również postanawiają zjechać. Łączymy siły i korzystając z dwóch kompletów lin w miarę sprawnie jak na 5 osób, zjeżdżamy do podstawy ściany. Zjazdy są o tyle problematyczne, że przynajmniej dwa z nich są mocno diagonalne, poza tym ciężko momentami odnaleźć stanowiska. Jakby tego było mało, Oli zaraz po pierwszym zjeździe wypada Guide, i na pozostałe musi się przeprosić z półwyblinką.

No i jesteśmy z powrotem pod ściną, uff
18:30 jesteśmy spakowani i w zapadającej ciemności zbiegamy w dół. Zaczyna wiać podobnie jak na grani. W zupełnej ciemności i przy wietrze zwalającym w dół zabieramy Anitę z kosówek nad stawem 🙂 i już na zupełnym automacie schodzimy do samochodu. 20:40 kończymy akcję górską, główny cel osiągnięty, poboczny, którym miało być zrobienie grani i osiągnięcie wierzchołka niestety nie.
Słowem podsumowania:
– droga ładna, cały czas powietrzna, dla koneserów piękne płyty. Mnie podobały się sekwencje bardzo naturalnych ruchów, które pozwalały poczuć, że nogi stoją, a palce trzymają. Trudności – oficjalnie droga ma IV+, z miejscami piątkowymi – mnie to trudno oszacować bo błądziliśmy. Czasowo koszmarnie, a naprawdę się spieszyłem – na tyle, że przez cały dzień zjadłem 2 snickersy, a aparat wyjąłem 3 razy w których zrobiłem po kilka zdjęć. W sumie wyszło tak: z samochodu pod ścianę 3h30, droga 4:30, grań i wycof 2h00, zjazdy 2h10. Powrót spod ściany do samochodu 2h20
– asekuracja. 4 pełne stanowiska z bohraków, jedno z 2 haków związanych repami, ostatnie stanowisko po lewej na grani ma jednego haka + taśmę związaną na oczku skalnym. W wariancie ostatniego wyciągu „przez przewieszkę” jest podobno wklejony jeszcze jeden bohrak. Jest dodatkowo kilka starych haków, szczególnie na 4 wyciągu „przez płytę”. Z osadzaniem swoich punktów jest średnio, np na trawersie 3 wyciągu, w tym małym zacięciu nie bardzo widziałem możliwość osadzenia czegoś swojego, być może dało by się wbić jakiegoś haka.
– kuleje opis drogi i topo. Nie jestem jakimś mistrzem nawigacji, ale nie spotkałem się jeszcze z takim zawiłym odnajdywaniem drogi. Do tego autor obicia (V. Taterka), zrobił to w bardzo słaby sposób. Edit: w niedzielę pojawiło się nowe fototopo i opis słowny na tatry.nfo.sk które już bardzo dobrze oddaje sytuację na drodze.

Dolina Batyżowiecka ze Słowacją w tle
– grań – na tyle ile przeszliśmy – może i jest tam II-III ale bardzo duża lufa na obie strony potęguje wrażenia. Do tego na naszym odcinku było krucho.
– spotkani Słowacy – bardzo mili ludzie. Marian i Ivana – bardzo sprawni czasowo, z dużym doświadczeniem (oboje poprowadzili linię zjazdów, bez nich pewnie by nam to zajęło dużo dłużej), ze świetnym poczuciem humoru. Marian chyba trafnie podsumowany przez Olę – to taki słowacki Szymon (Wojtek Szymendera) – czyli człowiek z misją. Znając problemy nawigacyjne – specjalnie wybrali się na Kuttę, żeby wprowadzić poprawki do opisów. Dodatkowo Marian pozaznaczał pomarańczowym sprejem wejście w drogę i stanowiska (generalnie nie jestem zwolennikiem tego typu rozwiązań, ale akuratnie w przypadku tej drogi jestem zdecydowanie za)
– użyty sprzęt – lina połówkowa 60m, set friendów, tricamów, kości (chociaż o ile dobrze pamiętam kość wsadziłem tylko jedną), 12-15 ekspresów, wolne karabinki, dużo taśm.
– galeria zdjęć: ➡ Droga Kutty na Batyżowieckim Szczycie